V
Na początku następnego spotkania Marika wsiadając do
mojego samochodu wita mnie promiennym uśmiechem. Zwykle wsiada jakby
zafrasowana, a może i nawet trochę wystraszona, i mówi: „Jedziemy”! Albo:
„Uciekamy stąd”!
- Wiesz, że dziś po raz pierwszy przywitałaś się ze
mną z uśmiechem? Cudny.
Marika gasi ten uśmiech radości i zastępuje go
uśmiechem zakłopotania pomieszanego z zawstydzeniem, jakbym przyłapał ją na
czymś, co robi bez kontroli. Wtedy wciąż jeszcze tego nie wiem, ale jest to
ostatni radosny uśmiech, jaki dostaję od niej na powitanie. I nie wiem też, że
w zanadrzu ma jeszcze jedną niespodziankę. Czyżby nagroda za tamtą lekcję?
Gdy wchodzimy do pokoju, w hotelu, Marika mnie
przeprasza i wychodzi do łazienki. Rozbieram się i czekam na nią w łóżku
przykryty do pasa kołdrą. Marika wraca, ostrożnie stawiając nogi i lekko
stukając o podłogę obcasami czarnych szpilek. Jest o kilka centymetrów wyższa
niż boso. Nogi w czarnych kabaretkach przypiętych paskami do obcisłego
jedwabnego gorsetu, również czarnego, ze złotą lamówką. Teraz rozumiem, do
czego był potrzebny ten ostry złoto-czarny makijaż, który zwrócił moją uwagę
podczas naszej rozmowy w samochodzie. „Czarna madonna, czarny anioł –
rozlegają mi się w głowie słowa piosenki - za każdym razem ten sam dreszcz. Jedna
jedyna w swym rodzaju niedościgniona złodziejka serc”. Marika staje tyłem u
szczytu łóżka, widzę jej cudnie zaokrąglone pośladki, prawie całe odkryte.
Dopiero teraz spostrzegam, że pod gorsetem ma jeszcze czarne koronkowe majtki,
które szerokim klinem zbiegają się z jej bioder, by zniknąć wąskim paskiem w
zakamarku jej krocza. Mój przyjaciel też chce wszystko widzieć. Pręży się tak
mocno, jak tylko potrafi. Marika odwraca do nas twarz i pyta:
- Znasz ten strój?
- Tak. W to byłaś ubrana na pierwszym zdjęciu, które
mi przysłałaś.
- Jak dziwka?
Leżę na wznak z rękami pod głową. Pierś mi faluje i
głośno przez nozdrza wypuszczam powietrze.
- Nie. Czarna madonna, czarny anioł.
- Anioł chyba nie. Dziś moje diabelskie wcielenie.
Marika wchodzi w butach na łóżko i siada mi na piersi.
Chcę wyciągnąć rękę zza głowy, by ją pogłaskać, ale ona mówi:
- Ręce przy sobie.
I podsuwa mi do ust wewnętrzną stronę nagiego kawałka
swojego uda. Całuję je, gdzie tylko uda mi się sięgnąć. Próbuję unieść głowę w
kierunku jej pachwiny, ale ona mówi zdecydowanie:
- Nie podnoś głowy. W ogóle się nie ruszaj. Mam cię
przywiązać?
Wstaje i obraca się do mnie tyłem. Znów siada na mojej
piersi i tym razem podsuwa mi do całowania nieosłonięte części swoich
pośladków. Całuję je ustami, pieszczę językiem i pożeram wzrokiem. Mój
przyjaciel też się domaga pieszczot, ale Marika wita się z nim na razie tylko
kurtuazyjnym podaniem dłoni. W końcu znajduje trochę litości i wita się
wylewnie i po przyjacielsku z nami dwoma. Najpierw ze mną - cudownym
pocałunkiem swych szeroko otwartych ust i lizaniem językiem obu moich
policzków, od wewnątrz. Wita mnie długo i czule. Co ja mówię! Wylewnie i
wyuzdanie. Gdy znów chcę nieco unieść głowę, by moje usta i język miały trochę
więcej swobody w tym powitalnym uścisku, Marika powtarza zdecydowanie:
- Nie podnoś głowy. Żadnych ruchów. - Po czym udaje
się na powitanie mojego przyjaciela, który z daleka j wyciąga do nie szyję i
mruga z radości swym jedynym oczkiem. Marika bierze go czule w objęcia swoich
ust, jakby się nie widzieli co najmniej od roku. Następnie ściąga z siebie
koronki, przysiada tyłem do mojej twarzy i wsuwa sobie mojego przyjaciela
między nogi, ale ani on, ani ja nie jesteśmy zachwyceni. Marika przysiada
pewnie na odzianych w buty stopach i ćwiczy przysiady, ale tylko do połowy.
Coraz szybciej i szybciej.
- Usiądź, proszę, do końca.
-Nie, sorry, dziś ja rządzę.
- Proszę, błagam – mówię, ale Marika pozostaje
nieubłagana i zamiast tego robi coś zupełnie odwrotnego. Wstaje i kopnięciami
zrzuca na podłogę swoje pantofelki. Odwraca się twarzą w moja stronę, rozsuwa
na boki moje nogi i siada pośladkami pomiędzy moimi udami. Zapiera się z tyłu
rękami i znów bierze mojego przyjaciela w objęcia. Tym razem - swych zwinnych
stóp i pieści go, biorąc raz po raz pomiędzy palce, pomiędzy śródstopia,
pomiędzy pięty albo kostki. Nie mogę się nadziwić zwinnością jej stóp, gdy
jedną podkłada od spodu, z drugą gładzi mojego przyjaciela z góry. W pewnym
momencie moja artystka podnosi ręce i bierze w nie swoje stopy, zaciskając
mojego przyjaciela w kleszczach ostatecznej rozkoszy. Spomiędzy jej stóp
wytryska mała fontanna. Nie taka, jak przed laty, ale na tyle radosna, byśmy obydwoje
wybuchnęli śmiechem ulgi i przyjemności.
- Pomoczyłam sobie pończochy – śmieje się Marika –
będę musiała je zaprać. Zdejmuje je, rzuca na podłogę obok łózka i układa się
koło mnie.
- Pragnę cię coraz bardziej – mówię do niej, a ona
dotyka wnętrzem dłoni mojego policzka i głaszcze mnie po nim, a potem składa na
mych ustach słodkie cmoknięcie swych ust i patrzy mi w oczy z radosnym
uśmiechem:
- To chyba dobrze. Za pierwszym razem myślałam, że się
tobie nie podobam.
- Czemu tak pomyślałaś?
- Nie wiesz? Nie byłeś taki gotowy jak dziś.
- Och, przepraszam. Chyba byłem trochę stremowany.
- Stremowany? Nie wierzę. Chyba trochę rozczarowany.
Pamiętam twoje zaskoczenie, gdy mi zdjąłeś stanik i zobaczyłeś kolczyki w
sutkach. A potem majtki, i jak cię przeraził kolczyk w mojej łechtaczce.
Wykręciłam je dla ciebie.
- Przepraszam, że nie oponowałem.
- Nie ma sprawy. Nie mogłam ich sobie z powrotem
wsadzić i musiałam iść do kosmetyczki, żeby mi na nowo przekłuła dziurki.
- Przepraszam cię, owieczko. Ale za drugim razem, gdy
chciałaś je wyjąć, powiedziałem, żebyś je zostawiła.
Marika uśmiecha się do mnie słodko.
- I chyba byłem już trochę twardszy?.
- Tak – mówi Marika. – Czasem nawet za twardy i za
duży.
- Nie wierzę, jak mógłbym być za twardy lub za duży.
Przecież każda kobieta…
- Nie masz racji - przerywa mi Marika. – Duży penis
nie zawsze jest atutem. Najważniejsze, że się uczysz, jak być delikatnym.
- Uczę się? A jeszcze nie potrafię?
- Oooo…. – śmieje się Marika. - Starasz się, ale ci
jeszcze dużo brakuje.
- Ale przecież nie jestem gruboskórnym draniem?
- Oczywiście, że nie. Jesteś bardzo czuły i
opiekuńczy, ale czasem ruszasz się w łóżku jak słoń w składzie porcelany.
- Przepraszam cię, moja krucha chińska filiżanko,
zwrócę na to uwagę. – przysuwam sobie jej dłoń do ust i składam kilka czułych
pocałunków po jej grzbietowej stronie.
- Mogę się napić?
- Oczywiście – odpowiada mi zdziwiona Marika. – Czemu
pytasz?
- Bo chciałbym to zrobić z chińskiej filiżanki.
Wstaję i przynoszę do łóżka butelkę z wodą mineralną. Układam
dłoń Mariki w kształt miseczki i mówię:
- Zaciśnij, żeby się nie wylało – i nalewam w nią po
same brzegi wodę, a potem się schylam i wypijam wszystko, wysysając na koniec
ostatnie kropelki.
- Ja też chcę – mówi Marika z jakąś niezwykłą powagą w
głosie.
Pochylam butelkę z wodą i czekam, aż mi nadstawi dłoń,
ale ona mówi:
- Nie mam miseczki.
Przechodzi mnie dreszcz zachwytu. Układam swoją dłoń w
kształt miseczki, napełniam wodą z butelki, a Marika przysuwa ją sobie
ostrożnie do ust. Nie chcąc uronić ani kropli, musi ją lekko wykręcić, co
sprawia mi niewielki ból. Następnie wypija jej zawartość, patrząc mi w oczy z
najwyższą powagą.
Na następnym spotkaniu pytam:
- Wiesz, po czym rozpoznaję swój stan prawdziwego
zakochania?
- Po czym?
- Po tym, że piszę wiersze. Chciałbym ci przeczytać,
co napisałem dla ciebie.
- Naprawdę? – pyta Marika.
- Tak. Napisałem wiersz dla ciebie.
- O rety, aż się boję.
- Nie ma czego, posłuchaj:
Jeszcze jedna taka wiosna
Choćby jeden maj
Jedna noc do brzasku
Choćby jeden maj
Jedna noc do brzasku
Jeszcze jeden świt
Chłód poranka
Ptaków śpiew
I akacji zapach
Chłód poranka
Ptaków śpiew
I akacji zapach
Jeszcze jedno rozmarzenie
Jeszcze jedno pożądanie
I marzeń spełnienie
Jeszcze jedno pożądanie
I marzeń spełnienie
Jeszcze jedno przewieszenie
Sukienki na krześle
Jeszcze jedno łopotanie
Firanek na wietrze
Sukienki na krześle
Jeszcze jedno łopotanie
Firanek na wietrze
Jeszcze jeden deszcz ożywczy
Jedna błyskawica grzmot
Jeszcze jedna tęcza
Jedna błyskawica grzmot
Jeszcze jedna tęcza
Jeszcze jedno pobłądzenie
W lesie twoich włosów
Jeszcze jedno zasłuchanie
W szum twego oddechu
W lesie twoich włosów
Jeszcze jedno zasłuchanie
W szum twego oddechu
Jeszcze jedno kołysanie
Rytmem twego serca
Jeszcze jedno falowanie
Po morzu twych piersi
Rytmem twego serca
Jeszcze jedno falowanie
Po morzu twych piersi
Jeszcze jedno zamyślenie
Jeszcze jedno zapatrzenie
W twoje ciało po horyzont
Jeszcze jedno zapatrzenie
W twoje ciało po horyzont
Marika długo nic nie mówi, tylko patrzy mi w oczy z
czułością i zachwytem. Jej policzki promienieją uśmiechem ufności.
- Piękne – odzywa się po długim milczeniu. –
Chciałabym to zapamiętać.
- Nie musisz – sięgam do kieszeni leżących na podłodze
spodni i podaję jej złożoną na cztery kartkę papieru z napisanym odręcznie
wierszem.
Marika kładzie się na wznak, podnosi kartkę na
wysokość twarzy i czyta ponownie wiersz w milczeniu. Składa kartkę i mówi:
- Jerzy, ja nie zasługuję na wiersze.
Leżę na lewym boku i patrzę na jej profil. Udając
smutek, z kamienną twarzą odpowiadam innym wierszem, tym razem nie moim
własnym:
Za smutek mój, a pani wdzięk, ofiarowałem pani pęk czerwonych melancholii, a Pani cóż, nie chce tych róż, że takie brzydkie i że z kolcami…
- Jerzy, jest piękny. Zachowam go. Będę musiała tylko
schować, żeby go czasem Łukasz nie znalazł.
- A jak wam się układa?
- Coraz gorzej.
- Przykro mi to słyszeć. Czemu tak się dzieje?
- Po prostu przestaliśmy się kochać. Coś we mnie pękło
w ostatniego Sylwestra. Łukasz się upił i zrozumiałam, że od dłuższego czasu
czuję do niego niechęć.
- Z powodu upicia się? I to w Sylwestra? Gdyby Anna
miała mnie zostawić z powodu upicia się, zrobiłaby to już ze sto razy.
- Nie o to chodzi. On nic złego nie zrobił. Wszyscy
mieliśmy mocno w czubie, zwłaszcza panowie, ale wszyscy świetnie się przy tym
bawili. Tańczyli, wygłupiali się. A on zapadł się w sobie, a potem zasnął na
siedząco. Wystraszyłam się, że takie może być całe nasze życie. Przemilczane,
przespane. Jak u moich rodziców.
- A jak było u rodziców?
Widzę, że Marika albo się zastanawia, jak mi to
opowiedzieć, albo waha się, czy mi to w ogóle powiedzieć.
- Nie lubiłam swojego domu. Od zawsze, od kiedy tylko
pamiętam. Moi rodzice się nie kochali. Traktowali siebie nawzajem jak
powietrze. Powietrze, którego nie widać, ale którym się oddycha, by żyć.
Pobrali się, ponieważ mama zaszła w ciążę. Ze mną. Ona była ładną kobietą, tata
też nie był najbrzydszy, ale ona chyba liczyła w życiu na coś więcej. Była
urzędniczką, po liceum ekonomicznym, a ojciec pracował jako monter w gazowni.
Gdy mnie poczęli, mieli po dwadzieścia parę lat. Nie mieli mieszkania i wprowadzili się do
babci, która miała dwupokojowe mieszkanie. Akurat rok wcześniej umarł dziadek i
jeden pokój był wolny. W zasadzie to był pokój mojej mamy, bo ona nigdy nie
wyprowadzała się z domu. Mieszkała w tym pokoju od dziecka z siostrą, ale jej
siostra poznała pewnego Włocha i wyprowadziła się do niego, więc moja mama
miała pokój tylko dla siebie. Tata się do niej wprowadził i mieszkali tam we
dwoje, a potem była nas trójka, chociaż ja nie pamiętam, żebyśmy mieszkali we
trójkę w jednym pokoju. Pamiętam tylko, że zawsze spałam z babcią w małym
pokoju. Mama spała sama w dużym pokoju, a tata rozkładał sobie na noc łóżko
polowe w kuchni. Mama go tam wysyłała, bo strasznie chrapał, przez co mama nie
mogła spać. Ona go całkowicie stłamsiła. On nie miał własnej woli ani swojego
zdania. Pamiętam, że gdy byłam już większa, widziałam, jak dwa razy w miesiącu
przynosił wypłatę. Kładł przed nią na stole odcinek i pieniądze, co do grosza.
Mama przyjmowała to z obojętnością i mówiła do niego z pogardą,… może nie z
pogardą, ale z lekceważeniem: „Nawet na piwo nie poszedłeś z kolegami?” A on na
to odpowiadał, że nie jest z tych, co wystają pod budką z piwem. Gdy tylko
zjadł obiad, który gotowała babcia, zaraz uciekał do klubu brydżowego. Wracał
dopiero wieczorem, gdy mama oglądała telewizję. Ale on nigdy nie dotykał
pilota. Nawet jak był jakiś mecz, a mama chciała oglądać coś innego, mówił, że
wystarczy mu, że pozna wynik. Mama też zwykle znikała na plotki z koleżankami.
Szły na kawę albo do „kina na obcasach”. W pokoju zawsze stała szachownica z
poustawianymi figurami, a w regale tata miał swoją półkę na czasopisma brydżowe
i szachowe. Najgorsze były niedziele, bo wszyscy byliśmy razem. Ojciec siedział
sobie cichutko i analizował partie szachów albo brydża, a mama przeglądała
czasopisma dla kobiet albo rozwiązywała krzyżówkę. Ja siedziałam jak mysz pod
miotłą. Gdy tylko odezwałam się głośniej, albo spróbowałam pobiegać, mama
zawsze mówiła: ”Marika, nie szalej. Przeszkadzasz tatusiowi się skupić”. Nie
lubiłam wychodzić na podwórko, bo tam dzieci bawiły się głośno, biegały,
krzyczały. Cały czas to słyszałam, bo jedno okno mieliśmy od podwórza.
Jak byłam mała, babcia codziennie odprowadzała mnie do
szkoły, a kiedy była wywiadówka, mama próbowała wypchnąć na nią tatę, ale tata
mówił, że on by się tam źle czuł, bo na pewno będą same mamy. Wtedy babcia
mówiła, że ona pójdzie. Gdy babcia umarła, byłam w piątej klasie. I wtedy nie
miał kto chodzić na wywiadówki. Czasami chodziła mama, ale najczęściej coś jej
wypadało. Mówiła, że nic się nie stało, bo przecież ze mną nie ma żadnych
problemów, bo jestem w szkole grzeczna i mam całkiem dobre stopnie.
- A gdy zabrakło babci, to z kim zostawałaś?
- Jak to z kim? Sama. Przecież byłam już duża. Czasami
przychodziła do mnie moja siostra i zostawała na kilka nocy. Okazało się, że
ten Włoch, jej ojciec był żonaty. Wrócił do siebie do kraju, ale przynajmniej
zostawił im mieszkanie. Moja ciotka była strasznie głupia. Uganiała się za
facetami, a córeczka jej w tym przeszkadzała, przywoziła ją więc czasem na
kilka dni do babci, a potem już tylko do mnie. Byłyśmy ze sobą po południu i
wieczorami, bo ona chodziła do innej szkoły. Po śmierci babci miałam pokój
tylko dla siebie, mama spała w salonie, a ojciec ciągle w kuchni. Nie mogłam
tego znieść. Gdy miałam 16 lat, wyprowadziłam się z domu. Dzięki temu on zaczął
sypiać w pokoju, jak człowiek.
- I dokąd się wyprowadziłaś?
- Mieszkałam z różnymi ludźmi. Wynajmowaliśmy
mieszkanie w kilka osób.
- Miałaś pieniądze na czynsz?
- Oczywiście. Od razu zaczęłam pracować.
- Co robiłaś?
- Sprzedawałam kebab, kurczaki, czasem gotowałam w
jakimś barze, zmywałam… Takie prace.
- A co ze szkołą?
- Chodziłam do technikum gastronomicznego, ale mi się
nudziło. Nie miałam czasu ani chęci na naukę i przeniosłam się do zawodówki.
- O jakim profilu?
- To samo. Handel i gastronomia. Nauczyciele mi
mówili, że nie pasuję do tej szkoły, że powinnam robić coś lepszego, ale mi to
odpowiadało.
- A rodzice? Co na to?
- Nic. Matka tylko powiedziała: „Mam nadzieję, że
wiesz, co robisz”.
- A jak zostałaś modelką?
- Przypadkiem. Poszliśmy z Łukaszem po ślubie zrobić
sobie zdjęcia. Bardzo fajnie wyszły. Fotograf od razu zauważył, że mam talent
do pozowania i zaproponował mi sesję.
- Rozbieraną?
- Niee. Glamour. Chcesz zobaczyć?
- Jasne.
Marika sięga po komórkę. Widzę, że przerzuca jakieś kolorowe
zdjęcia i zatrzymuje się na kilku w kolorze sepii. Leży na nich w skromnej, ale
eleganckiej sukience i tęsknym wzrokiem wpatruje się w obiektyw.
- Ładne – mówię.
- Lubię je najbardziej, chociaż wyglądam na nich jak
klucha, bo to było parę miesięcy po urodzeniu Elizy. Potem dostałam inne
propozycje i trafiłam do studia, w którym kręcimy łaskotki. Ale czemu ci o tym
opowiadam?
- Mówiłaś o Sylwestrze.
- No tak. Kiedy zobaczyłam Łukasza takiego
sflaczałego, pomyślałam sobie o moim ojcu. Nie chciałam mieć takiego życia jak
moi rodzice. Łukasz to dobry człowiek, zwłaszcza świetny ojciec. Dużo czasu
poświęcał Elizie, ale myślał, że jak zarobi na rodzinę i trochę się zajmie
dzieckiem, gdy jest w domu, to wystarczy. A ja chciałam czegoś więcej. Gdzieś wyjść,
pogadać o czymś. Pomyślałam sobie, że jestem za młoda, żeby tak przedreptać
przez życie, bez rozmowy, bez uczucia i zaproponowałam mu, żebyśmy się
rozwiedli. On nie chciał o tym słyszeć. Był bardzo zdziwiony, bo myślał, że
wszystko jest w porządku, ale potem mi przyznał rację, że nic nie jest w
porządku. Zaczęliśmy spać osobno. Ja z Elizą, a on sam. Mimo to poprosił mnie,
żebyśmy dali sobie jeszcze przez pół roku szansę. I że jeśli przez ten czas nic
się nie zmieni, to pomyślimy o rozwodzie. Ale po pół roku było tylko gorzej,
Wtedy on mi zaproponował kolejne trzy miesiące, do końca roku, po których
zrobiło się kompletnie źle. Już prawie nie rozmawiamy ze sobą. Rozmowy
ograniczają się tylko do wymiany informacji o dziecku. On jest stale w
warsztacie i wpada czasem do domu znienacka. Więcej chyba zdarzy mi się
porozmawiać z sąsiadką niż z nim. Ostatnio nawet całe noce spędza w warsztacie,
bo mają dużo zleceń. Jest coraz więcej bolesnych słów i gestów. Nawet jakbyśmy
chcieli, nie da się już tego posklejać. Wczoraj w ciągu całego dnia były dwa
zwroty akcji. W jednym - chciałam się do niego przytulić, ale on mnie
odepchnął, w drugim - on podszedł do mnie, przytulił się i kiedy chciał mnie
pocałować, odwróciłam głowę w drugą stronę. To nie było kontrolowane. Raczej
samoistne. Już takie mam odruchy.
- Zgoda, to są odruchy, może i niekontrolowane, ale -
jak widzę - pojawiają się zarówno te negatywne, jak i pozytywne, może więc coś
z tego będzie, może się rozwiną. Może to są pączki, które muszą przetrwać zimę,
z których rozwiną się piękne kwiaty? Sprawę załatwiłby seks. Przywraca
równowagę, bliskość, wymazuje błędy. Ran może nie leczy, ale goi małe
zadraśnięcia. No, ale jeśli on nie podejmuje akcji… Nie mówię, że ma wziąć cię
siłą, ale powinien wykorzystać siłę seksu. Wystarczy położyć się razem do
łóżka, nawet jeśli będziecie zwróceni każde w inną stronę, i zasnąć. Pożądanie
przyjdzie samo. Od przypadkowych dotknięć, delikatnych muśnięć. Mężczyzna w
wieku twojego męża powinien mieć erekcję w wyniku samej obecności tak pięknej,
bliskiej i, prawdopodobnie, wciąż jeszcze kochanej kobiety. Wystarczy, żeby ci
ją pokazał, przytulając się mocniej. Ty przecież też nie jesteś z drewna. Twoje
ciało musi reagować na takie bodźce, zwłaszcza w półśnie, gdy nie jest
chronione tarczą świadomości. Seks jest jak syreni śpiew, któremu nie można się
oprzeć, a wy przywiązujecie się jak Odys do masztu, by mu nie ulec.
- Problem w tym że moja świadomość, podświadomość i
nadświadomość tworzą blokadę przed Łukaszem . Już kilka razy starał się w
czasie mojego snu dotrzeć do mnie intymnie, ale efekt był zawsze taki, że
automatycznie się budziłam i po jego zagrywkach czułam niesmak.
- To już kompletna klapa. Co on takiego ci zrobił?
- Nic. Prawdopodobnie wszystko potoczyło się za
szybko: ślub, dziecko, mieszkanie, wcześniej wypadek samochodowy, w którym
straciłam pierwsze dziecko. I to wszystko w ciągu dwóch lat. I wiesz, czego
zabrakło w tym wszystkim? Pewności, że prawdziwe uczucie jest...
- Chyba rzeczywiście powinnaś postawić sprawę jasno.
Ale jemu potrzebne jest racjonalne wyjaśnienie, żeby to zaakceptować. Musi
wiedzieć, czemu musicie się rozstać.
- On już zrozumiał, że nic na siłę.
- Zgoda, ale on musi jeszcze wiedzieć dlaczego.
Dlaczego nie. Jeśli racjonalnie nie pojmie przyczyny waszego rozstania, będzie
miał irracjonalne poczucie krzywdy, z którym nie będzie wiedział, co zrobić. I,
żeby je przezwyciężyć, skieruje je przeciwko tobie. To atawistyczna logika,
która drzemie w każdym z nas: Oko za oko, ząb, za ząb.
- Nie, Łukasz to dobry człowiek. Nigdy nie zrobi mi
krzywdy, chociażby ze względu na Elizę.
- Owieczko, wciąż się o ciebie martwię. Czy ty zdajesz
sobie sprawę, jakie trudności cię czekają? Załóżmy wariant najgorszy. On
akceptuje wasze rozstanie i całkowicie się od ciebie odwraca. Zatrzymuje sobie
mieszkanie, nie daje ci pieniędzy na życie. I co wtedy? Jak sobie poradzisz?
- Jerzy, uwierz we mnie, potrafię sobie poradzić.
- Mariko, nie znam waszej sytuacji, nie znam was, a
zwłaszcza jego. Ale jeśli on was kocha i chce, żebyście byli razem jako
rodzina, gdzieś popełnia błąd. Może jest zbyt leniwy, może nie jest
wystarczająco mądry, żeby wiedzieć, że o związek trzeba dbać stale. Jeśli chce
mieć rodzinę, to powinien z nią być, organizować jej ciekawie czas, stwarzać
miłe sytuacje, do których chce się wracać. Może on tego nie wie, bo dostał
wszystko za darmo. Musiał o ciebie walczyć, zalecać się do ciebie, zabiegać o
twoje względy czy po prostu ty sama wpadłaś mu w ramiona? Czy on się o was
troszczy, jest szczęśliwy, gdy jest z wami, czy może myśli, że po prostu
wystarczy być i dać pieniądze na życie? Mówisz, że nie ma już czego ratować, że
nie warto, bo żadne z was nie chce. Ty mówisz otwarcie, że nie chcesz i dążysz
do rozwodu. On, rzekomo. nie, ale czemu spędza tyle czasu poza domem? Noce w
warsztacie? Naprawdę? Pół roku bez seksu? Ja w to nie wierzę.
- Jerzy, gdybym z nim sypiała, nie spotykałabym się z
tobą.
- Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o niego. Żaden
mężczyzna, zwłaszcza młody, nie wytrzyma pół roku bez seksu. Nie chciałbym w
tobie budzić nieuzasadnionych podejrzeń, ale… może on kogoś ma?
- Nie. Wyczułabym to. Wiem, jak na niego działam.
Wystarczy, że się do niego zbliżę.
- To może chodzi na dziwki? Przecież musi sobie jakoś
radzić.
- Och, nie! Nie zdobyłby się na to.
- OK. Nie chcę ci podsuwać fałszywych myśli. Wydaje mi
się, że znam męską naturę, ale może ty znasz go lepiej. Ale jeśli on musi
radzić sobie z tym sam, mieszkając z tobą pod jednym dachem, to musi być to dla
niego strasznie upokarzające.
- Nic na to nie poradzę – mówi Marika z nieznaną mi do
tej pory obojętnością, w której wyczuwam lekki cień okrucieństwa. – Ja nie
potrafię kochać ani z obowiązku, ani z litości.
Opowiadanie Mariki o jej przeżyciach z młodosci wzbudzilo we mnie autentyczny smutek, litość ale także i sympatię. Cóż to za biedna istota? A teraz nawet nie uklada jej się w małżenstwie. Pomimo jej związku pozamalżenskiego bije od niej niewinna, pelna wdzięku prostota. To najważmiejsze wrażenia, jakie wywarl na mnie ten rozdzial. Wciąż jestem pod wrazeniem stylu autora.
OdpowiedzUsuńmgc
Cieszę się, że zaczynamy rozmowiać o bohaterach. Czyżby zaczynali żyć własnym, powieściowym życiem? Marika. "Bije od niej niewinna, pelna wdzięku prostota". Cieszę się, że takie piękne określenie pochodzi nie od autora, tylko od Czytelnika. Dziekuję bardzo. Z wyrazami sympatii. J.K.
OdpowiedzUsuń